niedziela, 23 marca 2014

dreamer

Ta Pani odebrała mowę kilka dni temu wszystkim oglądającym The Voice of Poland. Uderzająca była nie tylko jej niewątpliwie przykra historia, ale także wysoka podniesiona głowa i bijąca z niej siła. Zaśpiewała o marzeniach, bo przecież wszyscy takowe mamy. A co dopiero osoba, która tak bardzo pragnie jednego - żyć. Ja również obejrzałam filmik, wzruszyłam się - nie powiem, wróciłam do swojego życia.


Dzisiaj dotarła do mnie informacja, że uczestniczka Katarzyna Markiewicz odeszła. Wróciłam do tego filmiku i świat się dla mnie zatrzymał... Między innymi dlatego, że ta kobieta zdążyła spełnić swoje marzenie. Zrobiła to pomimo tego, że cały świat mówił nie. Słucham, słucham, słucham... i chcę wrócić do Życia przez duże Ż.

I cholera jestem szczerze wzruszona, że więcej nie powiem nic. 

piątek, 14 marca 2014

I żyli długo i ... ?



  Odkąd posiadam facebooka, widzę jak zmienia się życie moich znajomych z lat zamierzchłych, albo tych których już pewnie nigdy nie zobaczę, bo nasze drogi się rozeszły. W związku, wolny/a, zaręczyli się, wyszła za mąż. Rodzą się im dzieci, obserwuję jak rosną, jak tworzą własne rodziny i zmieniają swoje życie. Z niektórymi uda mi się nawet spotkać i przekonać się na własne oczy, jak to jest być rodziną.


  Zauważyłam jedną prawidłowość – te informacje zawsze są dla mnie zaskoczeniem. Osoby, które przez wiele lat były samotne, nagle spotykają miłość życia. Mężczyźni, którzy nie byli bożyszczami kobiet, stają się świetnymi i zaradnymi mężami i ojcami. Koleżanki, które w liceum nie miały jeszcze chłopaka, dziś wychodzą na spacery z wózkiem. Długotrwałe związki rozpadają się i nagle jeden z partnerów ogłasza, że jutro ślub, ale z kimś innym. Często są to osoby, bo których naprawdę bym się tego nie spodziewała! 

  Co ciekawe kobiety i mężczyźni o najlepszej reputacji i największym braniu wśród płci przeciwnej niespecjalnie się spieszą. Większość moich znajomych nadal jest wolna i fruwa jak ptaki. Rozpadają się co raz to kolejne związki, ciężko im nawiązać kolejne. Trwają dość krótko, większość jest nieistotna. Ludzie poznają się głównie na imprezach lub przez internet. Wydają się być jednak zadowoleni tym faktem i często jest to ich świadoma decyzja. Lata mijają, ale oni dobrze się bawią i żyją chwilą, zdają się być naprawdę szczęśliwi.

  Na czym polega więc fenomen? Myślę, że często to kwestia naszych wartości i priorytetów. Jedni poświęcają się miłości i chcą budować razem przyszłość poprzez kolejne kroki. Innym z kolei czegoś brakuje w takim normalnym schemacie, więc wciąż szukają i zgłębiają świat. Innym razem jest to po prostu kwestia przypadku i zrządzenia losu. W końcu trzeba jeszcze spotkać kogoś godnego! 

Zastanawiam się tylko, ile z tych osób chętnie zamieniłoby się rolami?


  Ja na przykład od zawsze chciałam budować rodzinę i było to moje skryte marzenie. Drzemie we mnie taki stereotyp dziewczynki ubranej w białą suknię i udającej drogę do ołtarza. W mojej hierarchii wartości rodzina jest najważniejsza. Dziś wiem jednak, że jeśli czegoś zbyt mocno pragniemy, to możemy to marzenie oddalić od siebie. 

  Pozostaje mi popatrzeć zazdrosnym okiem za koleżankami i kolegami, którzy niespodziewanie spełniają moje marzenie i im pogratulować, że w dzisiejszym świecie potrafią zdecydować się na tak odważny krok wspólnie. Nie jest łatwo w czasach cotygodniowych  imprez, rozpusty i ogólnej wyjebki tworzyć długotrwały związek. A tym bardziej przypieczętować go na zawsze. Tak uważam. 

A przynajmniej osobiście chętnie bym się z nimi zamieniła.

Kochajcie się! 




niedziela, 9 marca 2014

Spóźniony Dzień Kobiet

Cóż mogłoby być dzisiaj tematem dnia? Oczywiście, że kobiety. Właściwie jest to jeden z moich ulubionych tematów, gdyż wielbię szczerą miłością naszą płeć i jestem pełna podziwu dla kobiecych możliwości.Generalnie nie mogłabym być głosem kobiet, gdyż  nie posiadam w sobie podstawowych cech kobiecości, ale jednocześnie mam silnie zaznaczone jej objawy.


NIEKOBIETA
  Nie znoszę kwiatów, nie umiem ich podlewać, po dwóch dniach ze mną opadają smutnie. Śmieję się ordynarnie (jak to określiła moja mama) i w głos. Nie znoszę się malować i czesać, wręcz mnie to wkurza. Mam mało sensualne ruchy, bardziej wymachuje żywiołowo rękami. Opowiadam świńskie żarty w towarzystwie. Przeklinam nie raz jak szewc. Nie ma dla mnie tabu. I raczej nigdy nie boli mnie głowa (if you know, what I mean).

KOBIETA
  Z drugiej z kolei strony marzę o białej sukni, domku z ogródkiem i gromadce dzieci. Sklepy to mój drugi dom. Lubię coś ugotować, posprzątać, zawiązać różowe kokardki na prezencie. Wzruszają mnie małe pieski, kotki i dzieci – ogólnie małe stworzonka z dużymi oczami. No i jako stuprocentowa kobieta, gdy tylko zapuszczam focha (a robię to odpowiednio często), to mówię, że nie stało się NIC.


  Patrząc obiektywnie na tę wybuchową mieszankę cech, nie potrafię jednoznacznie dojrzeć kobiecości. Być może ujmuję sobie w tym momencie, ale tak jest. Odwracam również głowę i widzę moje koleżanki – kobiety, które na słowo ślub wzdrygają się, zmieniają facetów jak rękawiczki, nigdy nie ugotowały nawet parówki, albo poświęcają się karierze, czy podróżom. 

  Nie ma już stuprocentowych kobiet. Zniknęły w świecie gender. Nie potrafię powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Bo kocham moje wszystkie wymienione wyżej cechy i nie zmieniłabym ich za nic, bo są moją wizytówką. Z drugiej strony wiem, że brakuje mi ogłady i chciałabym być jednak bardziej kobieca, zbliżyć się jakoś do tego subtelnego ideału piękna.
  W dzisiejszym świecie nie patrzymy już kategorią płci, oceniamy się nawzajem jako ludzi, w aspekcie ogólnie pojętego człowieczeństwa. Tyle samo wymagamy od kobiet, co od mężczyzn. Nie wiem czy to jest do końca dobre… Dlatego, że jako człowiek, kocham moje anty-kobiece cechy, ale jako kobieta już nie.

  Na koniec chciałam wam pokazać jeden z ulubionych skeczy cudownego kabaretu Hrabi.

A wy lub wasze kobiety? Jaka była reakcja na kwiaty? 


czwartek, 6 marca 2014

Życie z przewlekłą chorobą


Dzisiaj będzie trochę subiektywnie, trochę osobiście i trochę egocentrycznie. Do napisania tego postu skłoniły mnie kolejne bariery w postaci choroby, na którą choruję od kilku ładnych lat, czyli Hashimoto (cóż za powalająca i egzotyczna nazwa).


W pewnym stopniu przyzwyczaiłam się już, że moje życie nigdy nie będzie do końca normalne, mój organizm tak sprawny oraz że muszę zmagać się z chwilami takie jak obecna. Jednak to właśnie teraz uzmysławiam sobie, jak trudno jest osobie przewlekle chorej radzić sobie w dzisiejszym świecie, a zwłaszcza wśród osób zdrowych i pełnych sił witalnych.

Jak to się zaczyna?

Chorobę odkryłam jakieś 7 lat temu. Wypadające włosy jak po chemioterapii, senność w dzień i bezsenność w nocy, nagłe tycie, wzmożona nerwowość i emocjonalność na przemian ze stanami depresyjnymi, brak koncentracji, niemożność uczenia się, czy po prostu chroniczne zmęczenie organizmu. To tylko niektóre objawy, jakie towarzyszyły mi i towarzyszą nadal. Nie brzmią może zbyt strasznie, ale uwierzcie, że skutecznie dezorganizują funkcjonowanie. Męczyłam się i męczyłam miesiącami, aż wreszcie padła diagnoza – Hashimoto, czyli autoimmunologiczne zapalenie tarczycy. W wielkim skrócie mój organizm nie przepada za moją tarczycą i walczy z nią, aż pewnego dnia ona zniknie forever. Leki do końca życia i brak perspektyw na wyleczenie. Żartów nie ma, bo tarczyca to gruczoł, który reguluje pracę całego niemal organizmu. Rozpoczęłam więc leczenie, czyli po dziś dzień łykam małą białą tableteczkę przed śniadaniem.

Życie codzienne

I niby wszystko powinno być dobrze, ale… nie jest. Choroby przewlekłe mają to do siebie, że sprawiają, iż ogółem twój organizm nie jest tak silny. Dodatkowo wielokrotnie łączą się z innymi nieprzyjemnymi przypadłościami jak np. cukrzyca, celiakia, zaburzenia psychiczne, a nawet anemia, czy białaczka.
Co to oznacza jednak w rzeczywistości? 
  • A no to, że muszę odmówić, kiedy ciągną mnie na imprezę, bo zwyczajnie brak mi sił. 
  • Nie jestem tak wydajna w pracy, jak inne osoby, szybciej się męczę i nie daję rady sprostać niektórym zadaniom.
  • Często się męczę, dlatego uprawianie sportów sprawia mi trudność, zamiast przyjemności, a wyjście po schodach staje się czasem katorgą. 
  • Sporo jem, bo często mi słabo, a przy tendencji do tycia nie daje to wspaniałych efektów. 
  • Często wpadam w emocjonalne stany, za które odpowiada poziom moich hormonów, a nie ja sama.
  • Śpię w dzień jak emeryt, a w nocy siedzę wpatrzona jak lunatyk w komputer. 

W codziennym życiu to wszystko bardzo przeszkadza i być może idzie się przyzwyczaić, jednak jest pewien mankament.

Co na to inni?

Najgorsi są jednak w tym wszystkim ludzie wokoło. Oczywiście pomijam rodzinę , czy wtajemniczonych przyjaciół (chociaż to też różnie bywa). Niewiele z nich jest w stanie zrozumieć, dlaczego zachowujesz, czy czujesz się tak, a nie inaczej. Przecież nie będę każdemu tłumaczyć „Hej stary mam Hashimoto i dlatego zrobiło mi się słabo w pracy” albo "to nie ja nakrzyczałam na Ciebie, tylko moje popierdolone hormony". Z drugiej strony, nawet jeśli ktoś wie, to nie bardzo rozumie, czym ta choroba jest i jakie ma skutki. Przecież wyglądam normalnie, nie mam raka, chodzę, mam dwie ręce, śmieję się, jakoś funkcjonuję. Owszem, funkcjonuję, ale poziom tego życia jest skrajnie różny od życia przeciętnego człowieka. Wierzcie mi na słowo. Przewlekła choroba wyniszcza organizm, sprawia nie raz, że mamy dość i chcemy się poddać, hamuje nas w działaniach. Są takie dni, kiedy czujesz się, jakbyś był śmiertelnie chory, słabniesz, nie potrafisz wytłumaczyć, dlaczego się tak czujesz. Jest to o tyle trudne, że na grypę są sprawdzone metody, a w tym przypadku nie do końca. W przypadku mojej choroby organizm jest ciągle nastawiony na walkę, więc jednocześnie jest bardzo osłabiony.

W chwilach takich jak ta, czyli gdy naprawdę jestem osłabiona i skrajnie wyczerpana, to myślę sobie i czuję się z tym strasznie sama. Bo o tym się nie mówi. Bo moja choroba jest moją walką z codziennymi trudnościami, ale nie jest na tyle straszna, by ktokolwiek się nad Tobą litował...

Chciałabym uświadomić ludziom, że na około nas jest wiele osób, które mają takie problemy. To może być otyła koleżanka, która choruje na cukrzycę, albo ja chorująca na jakieś gówno o japońskiej nazwie. I czasem chciałoby się wykrzyczeć światu, że jest źle, ale my to trzymamy w sobie, bo nikt nie chce się chwalić czymś takim. 

Innymi słowy, chciałam zawrzeć w poincie myśl, że tak naprawdę nie wiemy, czy ten człowiek, który beztrosko stoi, rozmawia i śmieje się obok nas, nie walczy w tym momencie z czymś, co go całkowicie przytłacza.

Zatem dużo zdrowia życzę! 


wtorek, 4 marca 2014

Duży-mały człowiek

  Tak naprawdę ta kampania nie wymaga więcej słów, bo przekaz jest jasny i wymowny, ale…
Jestem wierną zwolenniczką teorii, iż człowiek rodzi się dobry, a następnie to zły świat wokół go psuje. Dodatkowo uważam, że w dużej, a nawet największej mierze jesteśmy tacy, jakimi wychowali nas nasi rodzice/opiekunowie.



  Przez 3 lata studiów uczyłam się o tym, co jest dobre, a co złe dla dziecka. Maglowałam tradycyjne koncepcje wychowania, jak i te najnowsze. Każda jest o dupę rozbić, sorry.

  Po pierwsze, będąc ukierunkowanym na konkretny model życia, uczymy nasze dziecko tylko wybranych, wyuczonych i standardowych zachowań, nie pokazując drugiej strony. Jaką mamy więc pewność, że obrany przez nas schemat jest tym dobrym?
  Po drugie, możemy przeczytać wszystkie książki świata, możemy stosować się do rad i wskazówek poradników w stylu „Jak być najlepszym rodzicem”, ale jeśli sami nie będziemy żyć w zgodzie ze sobą, w dobrych relacjach z innymi, jeśli nie zaczniemy od wychowania siebie, to cała teoria idzie jak krew w piach.     Po trzecie i najważniejsze, dziecko musi wiedzieć, że jest zło na świecie. Powinno zobaczyć strach, ból, cierpienie, krzyk, płacz i te wszystkie paskudne emocje, jakie towarzyszą człowiekowi, ale… nie u Ciebie.

  Widziałam i poznałam już wielu ludzi skrzywdzonych przez rodziców. Niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy przez wiele lat. Bardzo ciężko odciąć ten ciężar naleciałości domowego ogniska, dlatego przenosimy go do nowo wybudowanego domu, lub kupionego mieszkania. Dlatego też myślmy, a wszelkie nauki życiowe i wychowanie zaczynajmy od samych siebie. Po to dorastasz, żeby ukształtować się na nowo jako człowiek i by być lepszym, niż to co pokazał Ci świat.

P.S. Kiedy moje przemyślenia na ten temat czekały w katalogu "blog", to na etyce dowiedziałam się dokładnie tego, co tu powymyślałam. Uf, to oznacza, że nie jest ze mną źle. Chyba dobry ze mnie człowiek będzie :)