Dzisiaj będzie trochę subiektywnie, trochę osobiście i
trochę egocentrycznie. Do napisania tego postu skłoniły mnie kolejne bariery w
postaci choroby, na którą choruję od kilku ładnych lat, czyli Hashimoto (cóż za
powalająca i egzotyczna nazwa).
W pewnym stopniu przyzwyczaiłam się już, że moje życie nigdy
nie będzie do końca normalne, mój organizm tak sprawny oraz że muszę zmagać się
z chwilami takie jak obecna. Jednak to właśnie teraz uzmysławiam sobie, jak
trudno jest osobie przewlekle chorej radzić sobie w dzisiejszym świecie, a
zwłaszcza wśród osób zdrowych i pełnych sił witalnych.
Jak to się zaczyna?
Chorobę odkryłam jakieś 7 lat temu. Wypadające włosy jak po
chemioterapii, senność w dzień i bezsenność w nocy, nagłe tycie, wzmożona
nerwowość i emocjonalność na przemian ze stanami depresyjnymi, brak
koncentracji, niemożność uczenia się, czy po prostu chroniczne zmęczenie
organizmu. To tylko niektóre objawy, jakie towarzyszyły mi i towarzyszą nadal.
Nie brzmią może zbyt strasznie, ale uwierzcie, że skutecznie dezorganizują
funkcjonowanie. Męczyłam się i męczyłam miesiącami, aż wreszcie padła diagnoza
– Hashimoto, czyli autoimmunologiczne zapalenie tarczycy. W wielkim skrócie mój
organizm nie przepada za moją tarczycą i walczy z nią, aż pewnego dnia ona zniknie forever. Leki
do końca życia i brak perspektyw na wyleczenie. Żartów nie ma, bo tarczyca to
gruczoł, który reguluje pracę całego niemal organizmu. Rozpoczęłam więc
leczenie, czyli po dziś dzień łykam małą białą tableteczkę przed śniadaniem.
Życie codzienne
I niby wszystko powinno być dobrze, ale… nie jest. Choroby
przewlekłe mają to do siebie, że sprawiają, iż ogółem twój organizm nie jest
tak silny. Dodatkowo wielokrotnie łączą się z innymi nieprzyjemnymi
przypadłościami jak np. cukrzyca, celiakia, zaburzenia psychiczne, a nawet
anemia, czy białaczka.
Co to oznacza jednak w
rzeczywistości?
- A no to, że muszę odmówić, kiedy ciągną mnie na imprezę, bo
zwyczajnie brak mi sił.
- Nie jestem tak wydajna w pracy, jak inne osoby, szybciej się męczę i nie daję rady sprostać niektórym zadaniom.
- Często
się męczę, dlatego uprawianie sportów sprawia mi trudność, zamiast
przyjemności, a wyjście po schodach staje się czasem katorgą.
- Sporo jem, bo często mi słabo, a przy tendencji do tycia nie daje
to wspaniałych efektów.
- Często wpadam w emocjonalne stany, za które odpowiada
poziom moich hormonów, a nie ja sama.
- Śpię w dzień jak emeryt, a w nocy siedzę
wpatrzona jak lunatyk w komputer.
W codziennym życiu to wszystko bardzo
przeszkadza i być może idzie się przyzwyczaić, jednak jest pewien mankament.
Co na to inni?
Najgorsi są jednak w tym wszystkim ludzie wokoło. Oczywiście
pomijam rodzinę , czy wtajemniczonych przyjaciół (chociaż to też różnie bywa). Niewiele
z nich jest w stanie zrozumieć, dlaczego zachowujesz, czy czujesz się tak, a
nie inaczej. Przecież nie będę każdemu tłumaczyć „Hej stary mam Hashimoto i
dlatego zrobiło mi się słabo w pracy” albo "to nie ja nakrzyczałam na Ciebie, tylko moje popierdolone hormony". Z drugiej strony, nawet jeśli ktoś wie,
to nie bardzo rozumie, czym ta choroba jest i jakie ma skutki. Przecież
wyglądam normalnie, nie mam raka, chodzę, mam dwie ręce, śmieję się, jakoś funkcjonuję.
Owszem, funkcjonuję, ale poziom tego życia jest skrajnie różny od życia
przeciętnego człowieka. Wierzcie mi na słowo. Przewlekła choroba wyniszcza
organizm, sprawia nie raz, że mamy dość i chcemy się poddać, hamuje nas w
działaniach. Są takie dni, kiedy czujesz się, jakbyś był śmiertelnie chory,
słabniesz, nie potrafisz wytłumaczyć, dlaczego się tak czujesz. Jest to o tyle
trudne, że na grypę są sprawdzone metody, a w tym przypadku nie do końca. W
przypadku mojej choroby organizm jest ciągle nastawiony na walkę, więc
jednocześnie jest bardzo osłabiony.
W chwilach takich jak ta, czyli gdy naprawdę jestem
osłabiona i skrajnie wyczerpana, to myślę sobie i czuję się z tym strasznie
sama. Bo o tym się nie mówi. Bo moja choroba jest moją walką z codziennymi
trudnościami, ale nie jest na tyle straszna, by ktokolwiek się nad Tobą litował...
Chciałabym uświadomić ludziom, że na około nas jest wiele
osób, które mają takie problemy. To może być otyła koleżanka, która choruje na
cukrzycę, albo ja chorująca na jakieś gówno o japońskiej nazwie. I czasem
chciałoby się wykrzyczeć światu, że jest źle, ale my to trzymamy w sobie, bo
nikt nie chce się chwalić czymś takim.
Innymi słowy, chciałam zawrzeć w poincie
myśl, że tak naprawdę nie wiemy, czy ten człowiek, który beztrosko stoi,
rozmawia i śmieje się obok nas, nie walczy w tym momencie z czymś, co go całkowicie przytłacza.
Zatem dużo zdrowia życzę!